JA tak bardzo się buntuje
TY czekasz po raz kolejny
JA znowu próbuje cie zabić
TY znowu czekasz
JA walczę, gryzę, drapie
TY czekasz
JA tak bardzo chce cie zabić
TY czekasz, czekasz, czekasz
JA próbuje zabic siebie
UMRZYJMY RAZEM
TY nadal czekasz
wstaje rano JESTEŚ
wydalam resztki wczorajszego dnia JESTEŚ
walczę z lekami JESTEŚ
przegryzam żyły JESTEŚ
przegrywam JESTEŚ
jestes, jesteś,
DOŚĆ
dlaczego potwory
spod łóżka
i z szafy
nie chcą umrzeć z głodu
mocz w klepsydrze odmierza
kolejne stracone chwile
kiedyś miałem pełen pęcherz
mogłem sikać w ognisko
albo pod wiatr
został rozdmuchany popiół
i zapalenie cewki
pora już chyba wyrzucić gnój z pod łózka
bo ostatnio przestał tańczyć i śpiewać
chyba pora tutaj wszystko wywietrzyć
nakarmić potwory
nie zdechną nigdy
i iść spać
z pod zamkniętych powiek
wszystko wygląda lepiej
Na początku tego listu chciałem napisać ze ja nie pisze wierszy, zgrywam coś z głowy kablem USB. Używając jakiś konwerterów z błędami przerabiam je na ciąg przypadkowych słów. Inspiracja Grzędowiczem tylko na poziomie pojęciowym.
z wyrazami szacunku i zażenowania
ja, BłAZEN
ps. jebać świat
rakiety są spoko
WIECZNOŚĆ W LODOWYM OGRODZIE
gdy zabrzmiał hejnał
z wierzy mariackiej
zagrany na rurach kanalizacyjnych
zabrali matce dziecko
już nie może bawić się w ganianego
z fałdami skory
rodziło się w cierpieniu
i cierpienie zostało
cierpieniem się stało
jest wieczne
ale przyjdzie czas na powrót
tak jak przyszedł czas na upadek
czas zawsze przychodzi jakiś
może przynieść zimną mgłę
matkę zapomnienia
rozpalić ogień
w lodowym ogrodzie
albo nie stanie się nic
znowu
lubię pływać w strumieniu świadomości pora wyruszyć w podroż
tato jak zbudować bombę
ale na co ci bomba
bo ja chce zniszczyć świat tato
świat przecież jest taki piękny
zobacz na wiosnę kwitną kwiaty
jesienią są złote liście
synu
tato ty myślisz
ze świat jest piękny
ja jednak widzę
ze to wąż zjadł słonia
jednak
"Wiosna idzie nowe breloki na drzewie" takie słowa
usłyszałem gdy opowiedziałem im o kolejnym wisielcu w tym roku. Życie w tym mieście
na tyle zobojętnia na śmierć. Powiesił się.. no cóż nie on pierwszy nie
ostatni. Fatum? depresyjność miasta? bezrobocie? pijaństwo? nie wiem.. i w
sumie mało mnie to obchodzi. "Jednego debila mniej" o.. tyle
refleksji wniosła ta śmierć do mojego życia. To jest smutne.. ale zarazem jakoś
naturalnie stoickie. Czas przemija i jego etapy oddzielają pseudo szubienice w
zasikanej piwnicy albo zaniedbanej działce. Możecie mi narzucić jakaś podłość
czy płytkość. Powiecie zapewne, że mowie tak bo sam nie miałem z tym tak naprawdę
bliskiej styczności. Ależ miałem.. i tym bardziej śmieszy mnie ta dziwna napędzana
egoizmem "odwaga" pchająca ludzi tak szybko w stronę Styksu. Nieraz
nawet nie zdążą zarobić monety dla Charona. Często ich życie było tak samo
puste i bezsensowne jak ich naiwna śmierć. Momentami zdaje mi sie że gdzieś nad
tym miastem wisi dziwny skórzasty stwor. Który żywi się nadzieja.. albo może
beznadzieja? Wysysa ludzi pogrążonych już tylko w beznadziei jedyne uczucie które
im pozostało.
Dziwne myśli nachodzą mnie z samego rana.. Czasami jak
wstają z wielkim kacem czuje się jak jakiś Henry Chinaski. "Mój mózg
obwieszony autami jak bombkami". Myślę że owe skórzaste chimery w tym
momencie nażarły się obficie moja beznadzieja. A niech im stanie w przełyku! Ja
się tak łatwo nie poddam. Marynuje swoja nadziej co wieczór zalewając ją C2H5OH
w rożnej postaci. Dodając do tego konserwanty i inne polepszacze tak od czasu
do czasu. A co tam.. i tak umrę.. po co umierać zdrowym. Zawsze uważałem, że
lepiej żałować popełnionych głupot niż niespełnionych marzeń. Namiastki marzeń
w pigułkach, nadzieja w tabletkach, szczęście w syropie. A chimery puchną z
przejedzenia..
Spłukuje wiec z siebie cała beznadzieje porannym prysznicem.
Wycieram w śmierdzący szlugami ręcznik resztki szczęścia które przyniósł mi
sen. Myjąc żeby zastanawiam się czy moja szczoteczka czuje się tak samo
samotnie jak ja. Chociaż ona ma chujowe życie. Mysi zmyć ze mnie osadzające się
na zębach resztki kaca moralnego. Podobno kiedy toaleta jest razem z łazienką w
trakcie spłukiwania wody powstaje "mgiełka kałowa" osadzająca się
miedzy innymi na szczoteczce. Ciekawe czy martwi to bardziej mnie czy moją szczoteczkę.
I znowu czuje na sobie wzrok skórzastej chimery. Jej cień nie pozwala mi na dostateczne
upajanie się promieniami słońca.
Jedząc zawsze włączam telewizor. Dla niektórych oko boga,
dla mnie nędzna namiastka towarzystwa. Nie lubię jeść w samotności.
Ja też czytałem klasyków, ale nie stać mnie nawet na pijaną
dziwkę. Wydaje mi się że mógł bym być pierwszym człowiekiem na księżycu nawet
bez jej poparcia.. ale co z tego? Ciągle czuje na sobie spojrzenie zalanych
bielmem oczu tych pieprzonych demonów. Może właśnie to ciągle uczucie pcha
ludzi do robienia takich dziwnych rzeczy. Gdzieś kiedyś ktoś tu zastrzelił żonę
potem siebie. Strzały są głośne, ale wiele cichych równie dramatycznych historii
pewnie nawet nie zauważam.
Mam takie momenty, że zastanawiam sie czy warto zniszczyć świat.
Nieraz chyba wystarczy niszczyć notorycznie samego siebie. Chociaż w sumie na
jedno wychodzi, Mój świat wytyczony jest przeze mnie i skrzywiony w pryzmacie
mojego ja. Słyszałem teorie, że wierząc w boga inicjujesz jego istnienie. Może
tak jest ze wszystkim. Jeśli czegoś nie widzę, przestaje istnieć. Szkoda tylko,
że zamykając oczu nie zamykam świata. Chyba jednak mam ochotę zniszczyć świat.
Ale nie będę szedł na łatwizn, nie zacznę od siebie. Spojrzę w zalane bielmem
oczy skórzastych płaszczek wampirów. Stanę oko w oko z tą potężną maszyna którą
inicjuje zaistnienie świata, tylko po to żeby żywic się jego bezsensem. Wyciągnę
skalpel i zacznę ciąć je na kawałki i rozrzucać po najbardziej niedostępnych częściach
mojego wewnętrznego wszechświata. Stworze chaos i z niego odrodzę się jako nowy
bóg.
Która to już nieprzespana noc? Trzecia? Siódma?
Nieważne.. po kilku człowiek i tak traci rachubę. Sen jest i tak chyba tylko po
to żeby odpocząć. Od świata, od ludzi i od samego siebie. Gdy zaczyna go
brakować za długo zostajesz sam ze sobą. Za dużo czasu, za dużo myśli. No ale
nic.. Dzisiaj ważny dzień, później będę już mógł odpoczywać. Najważniejsze
teraz dobrze się przygotować. Ściągam wiec z obrzydzeniem nałożoną na noc
maseczkę. Czuje się jak wąż w trakcie wylinki. Zdzieram więc stara zużytą
skore, patrząc z podziwem jak spod niej wyłania się nowa. Ważne jest, żeby
każdy dzień zacząć od odprężającego prysznica. Minęły już dwa tygodnie od
poprzedniej kuracji, wiec włosy myje drogim aptecznym szamponem
przeciwłupieżowym. Nawet jakby nie był na to teraz czas i tak bym tak zrobił.
Głupio tak w taki ważny dzień siedzieć z kawałkami martwego naskórka na
ramionach mojego najlepszego garnituru. Pilingiem zmywam z twarzy resztki
maseczki i "starej" skóry. Myjąc ciało żelem pod prysznic napawam
zmysły jego zapachem, kolorem i delikatnością. Nie nawiedzę momentu kiedy muszę wyjść z zaparowanej kabiny prysznicowej na zimną podłogę, ale co zrobić jak na
nowoczesne ogrzewanie. Na szczęście niedługo nie będę miał już takich
problemów. Na wilgotne jeszcze włosy nakładam odżywkę Twarz myje
przeciwbakteryjnym tonikiem. Nie mogę znieść myśli, że na mnie może coś żyć.
Ha! żyć.. to mi się udało! Nakładam na twarz krem. Podobno dbanie o siebie jest
mało męskie. Nie idę na polowanie, nie te czasy. Co w tych czasach jest jeszcze
naprawdę męskie? Samochody? Pistolety? Tam gdzie się wybieram nie będzie mi już
nic z tych rzeczy potrzebne. Sporo rzeczy przygotowałem już sobie wczoraj.
Najlepszy garnitur wisi naszykowany, nic tylko ubrać na siebie tą sztuczną
powlokę i wyglądać w niej najlepiej jak się da. Musze wyglądać najlepiej! Sporo
mnie on kosztował. Teraz dopiąć ostatni guzik. na przegub złoty zegarek po
dziadku. ludzie bywają sentymentalni. I najważniejsze. Krawat. Nienawidzę tej
mody. kolorowe koszule, kolorowe krawaty. Co ja kurwa jestem pisanka
wielkanocna? Garnitur ma być czarny, koszula biała a pod szyją czarny krawat.
Amen! A jeszcze tym bardziej przy takiej okazji. W salonie czaka już wczoraj
nakryty stół. Stoją świece, więc je zapalam tanią różową zapalniczką. Nie mam pojęcia
skąd ją mam w domu. Na stole czeka już na mnie największą radość dzisiejszego
dnia. Pod srebrną tacą spoczywa główne danie. Na szczęście należy ono do takich
które jeszcze lepiej smakują na zimno. Wkładając to cudo do ust czuje
niepowtarzalną symfonie smaków! Smak stali, smak strachu, smak prochu, smak
strzału, smak ciszy...
Wyszła w miasto parada głupców
Wielki korowód połamanych ludzi
Wszędzie unosi się zapach zgnilizny
I słodki odór beznadziei
Żyją tak sobie byle do jutra
Idą wciąż ślepo byle do przodu
Tak tańcząc wija się w spazmach, konwulsjach
Dance macabra - niech żyje karnawał
Dlaczego wiersz pisany za dnia nie potrafi śpiewaćj jak ten napisany nocą jeśli już przyjdziee sen wraz z nim zamiast ciebie przychodzi strzyga i siada mi na piersi zjada niespełnione marzenia
chociaż zaczyna już dusić ja niepotrafienie przestać marzyć nieważne jak bardzo bym chciał
dla mojej matki albo dla Ciebie napewno dla kobiety
W kawałkach rozbitego lustra
Sprawdzasz czy kolor szminki
Pasuje ci
Do cierniowej korony
Kawałkiem szkła malujesz
Na piersiach ostatnia wieczerze
Podobno Bóg kocha wszystkich
Wiec Ja jestem wszystkim
A jeśli Ty będziesz niosła krzyż
Ja zaniosę Ciebie
kryształy strachu
izolatory uczuć
bo strach nie jest uczuciem
strach jest rzeczywistością
chyba pora utonąć
bo brzytwy
staja się coraz bardziej tępe
nie mam się już czego złapać
a Ty...
trzymać mnie nie możesz
za ręce,za serce
za włosy, jelita
żołądek, śledzionę
nawet mały palec
jest zbyt duzym wyzwaniem
zostaje wiec sam
ze swoim odwiecznym wrogiem
sobą
juz nie potrafie teraz
rozmaiwac o wierszach
w ogole nie potrafilam nigdy
wiec koniec
ja tez nie
ale podobac sie moga?
chcoiaz masz to w dupie
lechta to moja proznosc
chociaz tyle
i znowu zle sie zlozylo
tyle straconych liter
musze to zapisac
spieprzaj
to tez sobie zapisz
nie lubie jak się smiejesz
czytałaś bukowskiego?
ze zmnie
nie z ciebie
a smiejesz sie cały czas
jestem chodzącym pudelkiem
na wyobraźnie
niestety w dziurach nie zobaczysz baranka
ale otchłań
ponad pokrywę nie sięgnę
a na zewnątrz rzeczywistość
mieli ziarna moich marzeń
ale nie martw sie mała
kiedyś wreszcie
spale
ten
świat
w taka ciepla letnia noc przychodzi natchnienie w bialej poscieli ale zamiast pierza ma gwozdzie zamiast podyszek kamienie mam uczuleniee na pierze i gwozdzie i bezradnosc i samotnosc i na kamienie papier nożyczki